Qadisha po aramejsku znaczy święta. To chrześcijańska dusza Libanu. Głęboka, o stromych ścianach dolina, dawniej niezwykle trudno dostępna. W pierwszych wiekach naszej ery była miejscem odosobnienia i spokoju dla chrześcijan, celem pielgrzymek. Prócz nich ściągali tu również sufici, mistycy związani z islamem. Od VII wieku dolina stała się schronieniem dla wielu grup chrześcijan uciekających przed prześladowaniami, przede wszystkim libańskich i syryjskich maronitów, ale też melchitów, jakobitów, Ormian, a nawet Etiopczyków.
Klasztory prócz funkcji religijnych miały znaczenie obronne – trudno dostępne, wykute w pionowych skałach, otoczone murami. Wielu mnichów wchodziło do wykutych w skałach celi po drabinie lub za pomocą lin, pozostając w nich potem przez całe lata i żywiąc się tylko tym, co przynosili ludzie, zarówno miejscowi, jak i pielgrzymi. Nawet dziś, gdy prowadzą do nich ścieżki czy drogi mamy wrażenie izolacji.
Z Doliną Qadisha spotkamy się jeszcze w bejruckim Muzeum Narodowym, bo tam trafiły maronickie mumie z XIII wieku znalezione w jednej z ok 100 tutejszych jaskiń. Tradycje pochówków jaskiniowych sięgają tu bardziej zamierzchłych czasów – służyły tym celom do czasów paleolitu.
Tuż nad krawędzią doliny cudnie rozłożyła się Bsharra, miasteczko, które jej mieszkańcy uważają za najpiękniejsze miejsce w Libanie. Tu zatrzymujemy się na dwie noce na zaproszenie dwóch starszych panów, braci, z których jeden okazuje się emerytowanym pilotem, a drugi dyrektorem biura ds bezpieczeństwa: -)
Z Bsharry ruszamy na dokładne spenetrowanie doliny. Skalne monastyry i pustelnie przyklejone do stromych ścian, wąskie ścieżki, kamieniste drogi, wodospady, piękna roślinność. To wszystko towarzyszy nam przez cały dzień. Cudowny zjazd do doliny, poszukiwanie monastyrów, terenowa jazda i wspinaczka drogą pięknie poprowadzoną skalnymi zboczami. Rewelacja! Do doliny prowadzi wąska, asfaltowa droga. Trzeba będzie nią wrócić. I dobrze, bo zjazd to za mało, żeby się napatrzeć:-)
Droga prowadząca dnem doliny asfaltu nie posiada. Dzięki temu nie posiada też samochodów (poza kilkoma wiozącymi grupy turystów). W całości dostępna dla rowerów, szczególnie, że jedziemy na lekko – bagaże zostały na miejscu naszego noclegu.
Największy klasztor widzimy dokładnie podczas zjazdu do doliny – monastyr Mar Lichaa (św Eliasza), który od XIV wieku był rezydencją biskupów maronickich. Do niego prowadzi asfaltowa, stroma droga. Dalej asfalt się kończy i do pozostałych dojazd nie jest już tak prosty.
Jednym z ciekawszych, do których docieramy jest, należący tu do najstarszych i najważniejszych, klasztor Kannubin – jego początki sięgają IV wieku. I przez 500 lat był siedzibą patriarchy maronitów. Tu już dojście tylko stromymi ścieżkami. Zaraz obok malutki klasztor St. Marina the Monk
Dolina figuruje na liście UNESCO i zadziwiające jest to, że większość klasztorów jest zaniedbana, zarośnięta, nawet zdewastowana. Niszczeją cenne freski. Oznakowanie i informacje w dolinie są dość ubogie, a więc udało nam się wpuścić w zarośnięte kolczastą roślinnością i wyprowadzające „w pole” ścieżki, pojechać drogą, która okazała się być czymś całkiem innym, no i zgubić się nawzajem 😉 Ale ostatecznie dolina została przez nas spenetrowana dość dokładnie i trzeba przyznać, że miejsce zasłużyło na każdą kropelkę wylanego potu:-).