Powrót do 2016

Ukraińskie Bieszczady, czyli wilczymi tropami na Pikuj

osoby: Beata, Marzena, Janusz

termin: 13-19.02.2016

czas: tydzień

trasa (samochód Janusza, autostop, pociąg): samochodem do Użoka, pieszo na Pikuj

Relacja fotograficzna tutaj

Po kilku godzinach jazdy przez Beskid Niski, Słowację, przejście graniczne w Ubli docieramy na miejsce.
W Użoku koło posterunku straży granicznej zostawiamy auto. Będzie tu na nas czekać kilka dni. Bezpieczne. Tak przynajmniej sądzimy…
Za kilka dni zmienimy zdanie, gdy zobaczymy auto na miejscu, ale za to bez kołpaków. Chyba na zawsze zostaną na Ukrainie.  Znikły pod czujnym okiem ukraińskiego wojska. Na moje pytanie: „Jak wy chcecie upilnować Ukrainę, jak kołpaków nie umiecie”, chłopcy tylko się uśmiechnęli…

Ale póki co, w dobrych nastrojach ruszamy wreszcie w góry. Co prawda temperatura ok 2 stopnie, wilgotność 100%, wiatr. Szaro, buro… Komu w takich warunkach chce się ruszyć z domu?:-)

Droga na główną grań trochę się dłużyła. A to z powodu wiatrołomów, … a to z powodu ciężkiego, mokrego śniegu w dużych ilościach. Za to szlak nadspodziewanie dobrze oznakowany. Zgubiliśmy go zaledwie kilka razy;-)

Skitury i rakiety zostawiliśmy w aucie. I była to dobra decyzja. Brakowało nam ich tylko na niektórych odcinkach – podczas podejść i zejść w wyższych partiach. Na głównej grani śnieg był raczej wywiany, a warunki zmienne.

Odcinki leśne dostarczały zdecydowanie więcej przyjemnych efektów wizualnych niż połoniny. Kolejne dni nie przyniosły zmian pogodowych. Za to nasz sprzęt biwakowy i ubrania wchłaniały wszechobecną wilgoć wszelkimi sposobami… Mgła często utrudniała orientację. Na grani znaków szlaku praktycznie nie było. Kombinowaliśmy często „na wyczucie” – okazało się, że jest nie najgorsze:-)

Ale prawdziwym przewodnickim hitem okazały się… wilcze tropy:-). Towarzyszyły nam przez całą wędrówkę granią i zwykle świetnie wyznaczały przebieg szlaku. Czasem gdzieś skręcały, dochodziły nowe, ale w wielu miejscach, gdy nie było we mgle żadnych punktów odniesienia można było się nimi kierować… Część tropów była sprzed kilku, kilkunastu godzin, a część zupełnie jakby sprzed momentu…

W przedostatnim dniu na chwilę pokazał się nam Pikuj – na samym końcu grani, ale niedługo nacieszyliśmy się ładniejszą pogodą… Wcześniej zdecydowaliśmy się na biwak. Mimo to, podczas stawiania namiotu dopadła nas ulewa – deszcz, silny wiatr – nawet nie zdążyliśmy założyć nieprzemakalnych ciuchów. Moment i wszystko było mokre. Jakby wcześniej było suche:-)))) Lało całe popołudnie, wieczór i noc. Nad ranem deszcz przeszedł w śnieg, a chwilę potem przestało padać. Prawie. Silny wiatr wciskał nam do namiotu strugi wody, więc zabezpieczyliśmy się… hamakiem. Trochę pomogło. A na dodatek rano mieliśmy dwa piękne zbiorniki z wodą na śniadanie. Hamak kupiony na wyjazd do Indii, używany wcześniej w całkiem innych okolicznościach tu pokazał swoje dodatkowe zalety:-)

Kolejnego dnia udało się osiągnąć wierzchołek Pikuja 1408 m n.p.m. To jedno z moich „magicznych” miejsc.
Wiele razy widziałam go z naszych polskich Bieszczadów – to w końcu najwyższy szczyt tych gór. Rozpoznawalny z daleka dzięki charakterystycznemu kształtowi. Kilkakrotnie wybierałam się, żeby tu przyjechać, ale wciąż coś stawało na przeszkodzie.

Zejście z wierzchołka niełatwe. Głęboki śnieg, mgła, kluczenie bez szlaku, niżej błoto, mokry śnieg, rozlewiska…

Wreszcie biwak na pięknej hali niedaleko Bielasowic. Był full wypas: miejsce na ognisko, źródełka i… zmiana pogody. Po wilgotnych dniach mróz zrobił nam przepiękne obrazki!

Żeby dostać się z powrotem do samochodu przemierzamy pół Zakarpacia:-)
Prawie przez Rumunię i prawie przez Węgry…
etap I: stopem z Bielasowic do Wołowca
etap II: pociągiem z Wołowca do Mukaczewa
etap III: pociągiem z Mukaczewa przez Użgorod do Użoka

Ostatni dzień pobytu na Ukrainie. Postanawiamy jeszcze gdzieś wyskoczyć w góry… Pasmo Jawornika jest „po drodze”. Startujemy z przełączki między Wielkim Biereznym a Ruskim Moczarem. Auto zostawiamy tu z „pewną nutą niepokoju”… Co prawda nie ma już kołpaków do podprowadzenia, ale w środku parę przydatnych rzeczy jeszcze jest…

Na dzień dobry przedzieramy się przez brzozowe, dla odmiany, wiatrołomy, gubimy szlak i trochę siebie nawzajem…

Schronisko zaznaczone na mapie dawało nadzieję na jakiś ukraiński obiadek. Niestety, spłonęło rok temu. Prace budowlane trwają, ale dopiero latem będzie można tu coś zjeść czy przenocować. Szkoda, bo to takie miejsce z historią.
Schronisko powstało w 1936 r. jako jedno z 17 zbudowanych przez Klub Czechosłowackich Turystów  na Zakarpaciu. Po wojnie nosiło nazwę „Світанок” (świt). Prowadzone tu były „zielone szkoły”,obozy wędrowne…
Gospodarzem jest Misza, który w okolicy zbiera zioła, parzy herbatkę turystom, pisze przewodniki i jest dobrą duszą tych okolic. Spotkaliśmy Miszę:-) Pilnuje odbudowy schroniska…

Fajna wędrówka grzbietem Jawornika, a po zejściu rzut oka na całe paasmo. W zeszłym roku było tu trochę niespokojnie – cały masyw okrążyło wojsko ukraińskie szukając uzbrojonych bojowników „Prawego Sektora”, którzy  wcześniej zaatakowali kompleks sportowy w Mukaczewie- transportery opancerzone, desanty ze śmigłowców Mi- 8, ostrzał rakietowy… Nie do końca wiadomo z jakim skutkiem…
A wygląda tu tak sielsko… Taki koniec świata..

Powrót to podglądanie tutejszych Romów na obrzeżach Wielkiego Bereznego, pyszny obiad w tutejszej restauracji  „Karpackiej” i krótka penetracja Beskidu Niskiego…

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments