Po raz kolejny w konkursie „morze czy góry?”, wygrywają góry. Ale to oczywiste
Opuszczamy północne cypryjskie wybrzeże i kierujemy się w stronę gór Troodos.
Ale najpierw przekraczamy grzbiet Gór Kyreńskich, a potem granicę dzielącą dwa cypryjskie światy – grecki i turecki. Światy, które są tak mocno poranione, że izolują się w sobie. I zatracają boleśnie.
Wracamy na teren Unii i jest to bardziej widoczne, niż zwykle. I nie chodzi tylko o internet w naszych telefonach, czy nieco większy porządek wokół. Ale to rozważania na inny czas…
Prognozy pogody nie wróżą dobrze na najbliższe dni. Znad Adriatyku nadciąga „Bora” – zimny wiatr z burzami, gradem, opadami do 55 mm na godzinę. Teraz! Gdy szczególnie zależy nam na stabilnej pogodzie i rozległych widokach! Zastanawiamy się nawet, czy nie zmienić trasy i nie pchać się wysoko Ale jednak jedziemy
Zachowując resztki rozsądku, odpuściliśmy sobie wjazd na Olimp (to dodatkowe 600 m w górę), za to w tym czasie odwiedziliśmy monastyr Kykkos i, już po ciemku, dotarliśmy do rezerwatu Cedar Valley.





U wylotu doliny znalazło się niezłe miejsce na chłodny biwak Noc była pogodna, ale temperatura spadła do 2 stopni. Na dodatek w moim materacyku od kilku dni uchodzi powietrze, co nie poprawia termiki i wygody noclegów. Tak to bywa, jak się chce zaoszczędzić nieco miejsca w sakwach
Mimo prognozy, ranek też zaczął się słonecznie, więc szybkie przejście do rezerwatu cedrów i na punkt widokowy na Tripylos. Nacieszyłam się tym miejscem i cedrowymi lasami do woli.




Pogoda długo była łaskawa, ale już na powrocie zaczęło padać. Ubieramy się „na deszcz” i ruszamy. Najpierw jeszcze sporo podjazdów, ale wreszcie zaczynają się długie, piękne i zimne zjazdy.
Przechodzą kolejne zlewy, z zachodu nadciągają nowe dostawy wody, a nam pozostaje tylko zmykać coraz niżej.
To była fajna jazda, mimo wszystko
Wreszcie docieramy do Peristerony, małej górskiej miejscowości, w której jest sklep, zabytkowy kościół i mała kafejka z rozgrzaną na maksa „kozą”. Rozwieszamy cieknące kurtki, a młoda, serdeczna właścicielka zaprasza do stolika najbliżej kozy i przynosi kawę. Wygląda przez okno i pokazuje granatowe, nabrzmiałe niebo.
– Nie możecie nigdzie teraz jechać – stwierdza kategorycznie.
A potem, tuż obok kościoła mamy dla siebie ogromną wiatę, w której rozstawiamy namioty. I prąd, i łazienki… I nawet wino kupujemy tuż przed totalną ulewą.
Burze przewalają się nad nami i wokół nas całą noc. Ale niespecjalnie przeszkadza nam to w spaniu


