Ostatnio zaliczyliśmy parę bliższych spotkań z tutejszą fauną. Począwszy od sówek, zadziwionych naszą obecnością nocą na pustej drodze, po takie mniej puchate. Zazwyczaj jestem raczej opanowana przy niespodziewanych kontaktach z różnymi zwierzakami, ale tutaj już dwukrotnie reagowałam prawie tak, jak niektóre moje uczennice, gdy do klasy wleci pszczoła 🙂
Wąż na środku drogi miał co najmniej półtora metra długości i odpełzł dostojnie w krzaki zanim ochłonęłam na tyle, żeby sięgnąć po aparat. Słusznych rozmiarów skorpion był bardziej skłonny do współpracy (bo trochę oślepiony naszymi czołówkami) i pięknie prezentował swój kolec jadowy…
Dzień później środkiem drogi pełznie sobie kolejne cudo. Temu nie daliśmy już zbyt szybko uciec w krzaki. Najpierw krótka sesja foto.
Od dziś biwaki tylko na betonie albo na plaży.
Łaskun muzang czyli cyweta znany w Azji pod nazwą luwak. Te niewielkie zwierzęta z rodziny łaszowatych są wszystkożerne, ale bardzo chętnie zjadają owoce kawowca wybierając te najlepsze. W ich przewodzie pokarmowym owoce są nadtrawiane tracąc przy okazji gorzki smak, a potem wydalane. Miejscowa ludność od dawna zbiera odchody luwaków i odzyskuje z nich ziarna kawy. Po oczyszczeniu kawę przetwarza się w typowy sposób. Tak wytwarzana kawa zyskuje nowy, łagodny smak i aromat i jest uznawana za najlepszą na świecie. Jest też najdroższa
Całkiem przypadkiem trafiliśmy na małą hodowlę luwaków. 30 sztuk trzymanych tu zwierząt (każde ma swoją metryczkę z imieniem, historią) daje po oczyszczeniu ok 1 kg ziaren kawy dziennie.
Wypiłam na miejscu filiżankę czarnego naparu i mimo, że nie jestem kawowym specjalistą, a cały ten szum wokół kopi luwak wydawał mi się nieco naciągany, to muszę przyznać, że kawa była pyszna!