No przecież wiedziałam, że tu wieje. Ale wiedzieć, a czuć to całkiem inna bajka😀 Od pierwszego dnia Patagonia pokazuje nam, że gra będzie się toczyć na jej warunkach 🙂 I na pewno nie pozwoli nam się nudzić. Wiatr wita nas jako pierwszy z lokalnych mieszkańców, zaraz potem słońce zmusza nas do wyciągnięcia kremów z filtrem, a chwilę później zakładamy przeciwdeszczowe ubrania.
Patagońską przygodę zaczynamy w Balmacedzie, prawie 2 tys km na południe od Santiago. Samolotowa podróż „trochę” trwa. Towarzyszy nam wyjątkowo silne uczucie niedowierzania: „naprawdę TAM lecimy?”. British planowo dostarcza nas i nasze rowery do Santiago, w którym spędzamy spokojną noc na lotnisku w oczekiwaniu na samolot do Balmacedy. Znajdujemy świetne miejsce, w którym możemy rozłożyć maty i z dala od innych podróżnych wyspać się jak należy.
Kolejnego dnia lecimy nad cudownymi rejonami nie mogąc oderwać się od okien. Wreszcie lądowanie. Balmaceda to niewielka chilijska wioska licząca 500 mieszkańców, położona niedaleko granicy z Argentyną. Wioska malutka, ale na miejscowe lotnisko chętnie przylatują turyści, którzy z tego miejsca zaczynają podróż po Patagonii. Rozpakowujemy i składamy rowery. Ufff – okazują się całe, sprawne, więc można wreszcie ruszać.
Pierwszy wiejski sklepik: woda, pieczywo, pierwsze pierożki empanady. Na półce widzimy polską wódkę. Od razu robi się bardziej swojsko. Zaraz za wioską zjeżdżamy z głównej drogi i poznajemy specyfikę tutejszej jazdy. Wiatr w twarz, strome ścianki, rozległe krajobrazy, luźny żwirek, na którym nieostrożny rowerzysta może szybko zaliczyć „glebę”. Co też czynię na pierwszym zjeździe. Od tego momentu jedno z moich kolan codziennie buntuje się po około 30 kilometrach i codziennie muszę nakłaniać go do współpracy. Dopiero po jakichś dwóch tygodniach jazdy dogadujemy się na dobre 🙂
Już pierwszego dnia wjeżdżamy do Parku Narodowego Cerro Castillo, biwakujemy na jego terenie tuż przy krystalicznie czystym strumieniu i z pięknymi widokami wokół. Pierwszy chilijski nocleg udaje się wybornie. Kolejny dzień zaczynamy od widokowego zjazdu do Villa Cerro Castillo. To punkt wyjściowy do zwiedzania Parku. Potężny masyw skalny wyłania się zza chmur i góruje nad okolicą. W wiosce robimy większe zakupy, bo następne sklepy dopiero w Puerto Rio Tranquilo. Parę kilometrów za wioską wjeżdżamy na cudny i bardzo wietrzny punkt widokowy, a jeszcze kawałek dalej kończy się asfalt. I zaczyna przygoda. Kultowa droga Carratera Austral okazuje się trudniejsza, niż przypuszczałam. I piękniejsza, niż sądziłam 🙂