„Khamma ghani” to radżastańskie powitanie, które rozbrzmiewa tu czasem zamiast popularnego wszędzie „hello”, czy hinduskiego „namaste”.
Uciekliśmy z Delhi tak szybko jak tylko było to możliwe i po całonocnej jeździe pociągiem obudziliśmy się w zupełnie innej, choć też indyjskiej rzeczywistości. Naszym celem jest tym razem Radżastan, rejon graniczący z Pakistanem o powietrzni prawie takiej jak Polska. Czysto (jak na Indie oczywiście), kolorowo i przyjaźnie.
W dworcowej poczekalni organizujemy czarną, mocną kawę (co nie jest tu takie proste) i zjadamy całkiem polskie śniadanie obserwując tutejsze podróżne życie. Starszy, schorowany pan przebiera się na naszych oczach, kąpie w dworcowej łazience, po czym przystępuje do porannego modlitewnego rytuału. Skomplikowany zestaw gestów, spożywanie poświęconego pokarmu, smarowanie ciała olejkami i malowanie twarzy pomarańczowym barwnikiem trwa dość długo, a panu nie przeszkadzają ani dworcowe warunki ani obecność obserwujących go ludzi.
Ciekawe, kiedy nam przestanie przeszkadzać takie natarczywe wpatrywanie się w każdy nasz ruch. I prośby o zdjęcia i selfiki.
Zostawiamy bagaże w dworcowej przechowalni i ruszamy uliczkami Jothpuru zwanego niebieskim miastem. Krążymy wąskimi uliczkami starówki, żeby dotrzeć do górującego nad nim fortu wzniesionego na potężnym wzgórzu o stromych skalnych ścianach.
Całość robi ogromne wrażenie – ciekawa architektura, malownicze zaułki, serdeczni ludzie. I te kolory. Wokół dominuje niebieski, ale nie brakuje innych barw – na budynkach mieszkalnych, świątyniach, skałach, fortecznych murach i przewijających się wszędzie kobiecych sari…
Czas ruszyć dalej… Kolejny pociąg przyjeżdża z opóźnieniem 2,5 godziny na całkiem inny peron niż podawały to wcześniejsze informacje, o czym dowiadujemy się chwilę przed odjazdem. Opóźnienie specjalnie mnie nie dziwi- wszak ten pociąg jest już w drodze od ponad 20 godzin i nie należy do grupy uprzywilejowanych. Tak, pociągi w Indiach mają różne „klasy” pierwszeństwa podczas jazdy. Te z niższych klas muszą przepuszczać inne, z klas wyższych. Ostatecznie do Jaisalmer docieramy z ponad 3 godzinnym opóźnieniem.
Nocleg wynagradza trudy – czeka na nas kameralny hotelik wewnątrz starego fortu. Welcome in Gold City