Czas na Bangkok

W pierwszych chwilach Tajlandia jawi się jak kolorowa, posprzątana i estetyczna kompletnie inna rzeczywistość. Wybór towarów w sklepach cieszy. Pierwszy od ponad miesiąca normalny 😀 obiad. Grillowana w pysznej marynacie pierś kurczaka z frytkami, warzywami i tostem za równowartość ok 7 zł. Nie daję rady całej porcji.
Drogi o dobrej nawierzchni. Nikt nie trąbi. Ale samochody pędzą jak u nas. Tyle, że ruch lewostronny. Po raz pierwszy od ponad miesiąca widzimy dużo policji drogówki, wypadek z udziałem samochodu i motoru, kilka ambulansów na sygnale…
Zrobiło się europejsko.
No, ok, trochę przesadziłam z tą europejskością 🙂 Azja wyłazi z każdego kąta…

Czas odwiedzić Bangkok. Wjeżdżamy do stolicy i wyjeżdżamy z niej pociągami nie chcąc tracić czasu i zdrowia na przebijanie się przez podmiejskie zakorkowane dzielnice.

Bangkok

Oswajanie miasta. Czy to możliwe? Czy taki twór pełen chaosu, skrajności, tajemnic, piękna i brzydoty da się oswoić? Miejsce milionów żyć przeplatających się ze sobą i płynących niby blisko siebie, ale jakże często w zupełnie innych światach.

Choćby dzień i noc. Spokojne, niczym nie wyróżniające się uliczki w ciągu dnia, po zapadnięciu zmroku zmieniają się nie do poznania. Taka Ram Butti nagle staje się wielką restauracją, salonem masażu, miejscem tatuaży, sklepem i targiem z pamiątkami, ubraniami, straganami… Krokodyl obraca się na grillu, wcześniej zgrillowano owady, żabki, skorpiony czy tarantule…

Jest głośno, kolorowo mimo nocy, zapachy mieszają się i co parę kroków zmieniają. Głośno? A jeszcze nie doszłam na słynną Khao San. Tu jakieś zbiorowe szaleństwo, prawie obłęd… Uliczka długości ok 500 m i dziesiątki muzycznych knajpek ubiegających się o miano najlepszej? Najgłośniejszej? Najbardziej oryginalnej? Ulica tańczy, skaczą sprzedawcy gazu rozweselającego i innych używek, dziewczyny w różnym wieku rozpoczynają erotyczne pląsy, chłopaki zresztą też, Rzeki ludzi przelewają się żądne jedzenia, picia, wrażeń…
A parę metrów dalej… Ciemność. Zamknięte rodzinne małe sklepiki i warsztaty. Ludzie przycupnięci w malutkich mieszkankach przed telewizorami nad miskami ryżu… Zaułkami czasem ktoś przemknie na motorku lub rikszą. Ktoś leży na chodniku z butelką pod ręką, ktoś układa się do snu na kawałku kartonu…
Gdy wstanie dzień jedni nadal będą śnić upojnym wieczorem, drudzy ruszą swoimi wózkami, rikszami i samochodami…

Z kolei wymarłe nocą ulice nagle zmieniają się w labirynty targowisk, hurtowni, traktów, którymi trudno się przemieszczać. Bangkok to ponoć najbardziej zakorkowane miasto świata. Ale nam na rowerach całkiem dobrze się tu jeździ. Przemykamy między autami i rikszami, podglądamy miejscowych, bo przepisy sobie, a zwyczaje sobie:-)

I zachwycamy się Bangkokiem. No bo jak można nie zachwycić się kompleksem pałacowo – świątynnym (mimo obecności krzyczących i przepychających się setek chińskich wycieczek).

Albo Wat Pho, świątynią Leżącego Buddy, którą zwiedzamy nocą i dzięki temu jesteśmy tu sami.

Albo Wat Arun, która jest symbolem miasta i przepięknie się prezentuje podczas podróży wodnym tramwajem.

A ta historia Złotego Buddy, który waży, bagatela, 5,5 tony, a przez lata „ukrywał” się pod warstwą gipsu… I nowa dzielnica królewska.

I sieć rzeczno – kanałowa, po której można krążyć podglądając życie mieszkańców…

I jeszcze szalona, barwna i chyba ciągle głodna Chinatown

Choć mam wrażenie, że cały Bangkok uwielbia jeść… I je dużo i smacznie.
Dobrze, że już stąd wyjeżdżamy, bo trudno temu zwyczajowi nie ulec.

czytaj dalej

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments