Początek wyjazdu, a Wietnam prezentuje nam tak różne swoje twarze (i mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec).
Zaczęło się od wielkiego kotła pełnego hałasu, ruchu, gwaru, rzek pojazdów i spieszących ludzi, nowych zasad ruchu drogowego i nowych sposobów konwersacji.
W tym świecie trzeba działać szybko (bo czas to pieniądz), mieć oczy dookoła głowy, ale na pomoc można liczyć w każdej chwili. Jak choćby wtedy, gdy chciałam kupić baterię do licznika rowerowego. Sprzedawczyni ze sklepu, w którym pytałam o baterie błyskawicznie zawiozła mnie swoim skuterem tam, gdzie baterie były, zaczekała i odwiozła z powrotem 🙂 . Chwilę potem nie zauważyłam chłopaków, których zasłonił jakiś samochód, minęłam ich i wyjeżdżałam za miasto. Kilkaset metrów dalej wyprzedziła mnie dziewczyna na motorze, zatrzymała się i coś do mnie wykrzykiwała. Przy pomocy translatora w smartfonie z przejęciem tłumaczyła, że „dwaj biali mężczyźni zostali w miasteczku”. Radośnie się roześmiała, gdy zawróciłam rowerem i pomachałam w podziękowaniu.
Ten świat nie jest piękny jak w folderze turystycznym. Drogi są dziurawe, z budynków sypie się tynk, bo wilgoć to skuteczny hodowca grzyba, a ludzie nie wyglądają na majętnych. Ale za to jest tak barwny swoją różnorodnością i tak zaskakujący, że wciąż nam go mało. To świat małych wiosek i głośnych miasteczek, pól uprawnych, rozlewisk, kanałów i rzek… I mnóstwa owoców… I ulicznych garkuchni wabiących zapachami i nieznanymi potrawami… Tu odkrywamy thai tai (niby śliwkę o smaku gruszki) poczęstowani przez mnicha w klasztorze buddyjskim, bo sami byśmy nie wpadli na to, że ten niepozorny owoc może tak świetnie smakować. Tu zajadamy dania tak inne od naszych przyzwyczajeń, a jednocześnie tak bardzo smaczne… Tu walczymy o życie na każdym skrzyżowaniu, głuchniemy prawie od klaksonów i chrypniemy od wykrzykiwania odpowiedzi na pozdrowienia …
I nagle: Wietnam z pocztówki – wyspa Cat Ba ze spokojnymi plażami, ośrodkami, hotelikami i pięknym krajobrazem. Udogodnienia dla turystów i… ceny niewietnamskie.
Wystarczy wjechać jednak w środek wyspy, aby faktycznie poczuć się jak w raju – nareszcie prawdziwa cisza, cudna przyroda Parku Narodowego i… biwak w mandarynkowym gaju…
Wietnamczycy. Drobni, silni, serdeczni, hałaśliwi, szybcy, niezwykle pracowici. Wciąż gdzieś pędzą, wciąż coś robią.
Nie ma bezruchu, nie istnieje spokój. Co chwilę ktoś nas zaczepia i mimo nieznajomości angielskiego chcą nas o wszystko wypytać, przyjrzeć się z bliska, dotknąć… Uśmiechy to ich znak rozpoznawczy, serdeczne powitania mkną naprzeciw nam i gonią nas, gdy odjeżdżamy…
Dziś jedziemy lokalnymi drogami podglądając życie małych miasteczek i wiosek, krążymy wokół ryżowych poletek i bananowych zagajników.
Ryż to dopiero temat. Uprawa jest niesamowicie wymagającą, ciężką pracą. Wielki szacunek dla tych, którzy się tym zajmują…