Czy zima w Portugalii to dobry pomysł? Klimat danego miejsca jest przecież czynnikiem, który ma duży wpływ na podejmowanie decyzji o wyjeździe. W tym przypadku oczywiście wiedziałam, że styczeń w Portugalii bywa kapryśny. Bywa zimno, pochmurno i deszczowo. Ale równie dobrze może być słonecznie i całkiem przyjemnie. Cała nasza trzyosobowa ekipa była zdecydowana, żeby nie zwracać uwagi na ewentualne pogodowe niedogodności i odwiedzić Portugalię w tym czasie. To w końcu nie była wyprawa rowerowa, tylko włóczenie się tu i tam w zależności od chęci i warunków.
„Zabierzemy kurtki i parasole” i po problemie. Decyzja zapadła. Pogoda nie będzie nam mieszać w planach.
Wątpliwości natomiast zasiał wprowadzony przez rząd portugalski stan klęski żywiołowej w związku ze zwiększeniem ilości zachorowań na covid. Konieczność wykonania testów przed wylotem, mimo pełnego cyklu szczepień, zapowiadane ograniczenia dostępności obiektów turystycznych nie brzmiały zachęcająco, ale, jak zwykle, realia nie były tak uciążliwe. Plusem za to niewielka ilość turystów, większa dostępność atrakcji i miejsc noclegowych.
I już lądujemy w pięknym Porto. Dzień jest krótki, więc na początek wieczorne zwiedzanie miasta, które zachwyca nas swoim urokiem. Wąskie uliczki, nastrojowo podświetlone zaułki i detale, kolacja w malutkiej rodzinnej restauracji.. Zaczęło się cudownie.
I tak było przez cały pobyt. Kolejny dzień to spacer do ujścia Duero, kąpiel wśród fal Atlantyku, odwiedziny cudownej księgarni Lello, zachód słońca z wzgórza Morro, winnice i winiarnie i prawdziwe porto pite w Porto:-)
A kolejnego dnia pociągiem jedziemy do kolorowego Aveiro zwanego „portugalską Wenecją”. Odwiedzamy solną lagunę gdzie tradycyjnymi metodami pozyskuje się wspaniałą sól. Wędrujemy przyrodniczymi kładkami przez słone bagna rezerwatu z osobliwą fauną i florą. To królestwo flamingów. Mamy nadzieję je zobaczyć. Niestety, akurat tutaj w tym czasie ich nie ma. Ale spotykamy je dzień później, w innym miejscu wybrzeża.
Aveiro to sieć kanałów, po których pływają kolorowe łodzie z zakrzywionymi dziobami tzw moliceiros. Niektóre fantazyjnie, niektóre dowcipnie pomalowane. A wokół stoją szeregiem równie kolorowe domki. To wszystko w atmosferze spokoju i leniwego upływu czasu..
No i miejscowa słodka specjalność – ovos moles, co oznacza dosłownie miękkie jajka. W ich skład wchodzą żółtka jajek i cukier w proporcji dwa do jeden. Masa zamknięta jest w cieście opłatkowym. Tradycyjnie mają one kształt morskich stworzeń: ryb, muszelek, czasem także beczułek. Smakowe wrażenia, no delikatnie mówiąc, takie sobie 🙂
Aveiro urzeka też pięknymi budynkami ozdobionymi płytkami ceramicznymi, tzw azulejos.
Zakochałam się w nich po prostu 🙂
Kolejna pełna uroku nadmorska miejscowość to królestwo serferów – słynne Nazare z największymi na świecie falami… Nie mogłam sobie odpuścić kąpieli, choć fale nie były aż tak wielkie. Na szczęście. Za to kolacja na plaży smakowała wybornie. Pyszne portugalskie sery i pieczywo zakupione na miejscowym targu, butelka wina i mamy swoją chwilę szczęścia.
To był zaledwie kilkudniowy wypad do Portugalii, ale wydawało się, że trwa dużo dłużej. Po Porto, Aveiro i Nazare przyszedł czas na Lizbonę i okolice. Przylądek Roca, fragment pieszego szlaku atlantyckiego, plaża Ursa (podobno najpiękniejsza plaża w Portugalii) to świetne miejsce do kontaktu z naturą.
A Lizbona? Miasto malowniczo rozłożone na wielu wzgórzach, przepełnione muzyką fado, spokojem zakamarków Alfamy i atmosferą nieco prowincjonalnej (w pozytywnym znaczeniu) Europy pięknie spina nasz cały wyjazd.