Dolina Bekaa. I Syria tuż, tuż

To potężna, życiodajna kraina sprzyjająca uprawom wszelakim. Sady, pola uprawne, hodowle zwierząt i winnice. W jednej z nich, w rodzinnej winnicy Rayak, właściciel zaprasza nie tylko na degustację wina i araku, ale i na nocleg. Korzystamy:-) Nie mamy innego wyjścia, bo degustacja była „na bogato” i w tym dniu dalsza jazda stała się niemożliwa.

Eliasz, właściciel winnicy okazuje się przemiłym człowiekiem, gawędziarzem, pasjonatem lokalnych tradycji i historii. Godziny mijają na kolejnych rozmowach o Libanie, o Polsce, o podróżach, rodzinie, wartościach. O życiu. Namioty między beczkami i winnymi krzewami, więc usypia nas woń araku i fermentującego wina…


W kolejnym dniu jedziemy przez tereny muzułmańskie. Tu na wino nikt nie zaprasza. Tu wina się nie pija. Za to propozycje zakupu haszyszu mamy co chwilę. Tym razem nie korzystamy. Mijamy uprawy konopii indyjskich… Takie narkotykowe eldorado. Czasem sprzedawcy bywają nieco nachalni i sytuacja bywa napięta. Pomaga wtedy dowcip i humor. Leszek jest w tym specjalistą. Odmawia tłumacząc, że „No hash, no smoke. Only sex but only with my own wife”. Naszych handlarzy bardzo to bawi, dają nam spokój i rozstajemy się w przyjaznej atmosferze.

Dolina Bekaa to miejsce niezwykłe i z innych powodów. Właśnie tutaj, na terenie wykupionym przez Francuzów powstało ormiańskie miasto Anjar, w którym osiedlili się uchodźcy po pogromie Ormian dokonywanych przez Turków. Ormianie mieszkają tu do dzisiaj. I zaraz znajdują się chętni do opowieści o Armenii. Wpadają w zachwyt, gdy dowiadują się, że byłam w Armenii i ze jestem tym krajem zauroczona. To wystarczy, żeby wypić kolejną kawę i przysiąść wspólnie w cieniu rozprawiając o historii i dniu dzisiejszym…

Ale Anjar najbardziej jest znany z potężnych ruin miasta Umiajjdow z VII w. Imponujące pozostałości potęgi przemierzamy przystając co rusz w cieniu świątynnych murów czy ocalałych kolumn. Bo żar leje się z nieba. Nagle słyszymy polskie głosy. Spotykamy wycieczkę, z której uczestnikami lecieliśmy do Libanu tym samym samolotem. Wymieniamy się przeżyciami, ich pilot udziela nam kilku rad i przestróg, na które nieco się uśmiechamy pod nosem. Ale spotkanie jest bardzo sympatyczne i znów mija kolejna godzina.
Ta jazda w Libanie jakoś kiepsko nam idzie 🙂

No i wreszcie Baalbek. Niesamowity kompleks Heliopolis – Miasto Słońca, jedno z najpiękniejszych miast hellenistycznych. I jedne z najpiękniejszych ruin, jakie widziałam. No, umówmy się, że ruiny mogą być piękne. Tu znów przepadliśmy na parę godzin.


A potem szukamy falafeli. I znajdujemy dzięki pomocy wojska. I to są najlepsze falafele, jakie jadłam.

A potem wyjeżdżamy z miasta i opuszczamy dolinę Bekaa docierając wieczorem do ostatniego miasteczka po tej stronie gór. Tu spędzamy nocleg, przy katolickim kościele, w którym właśnie wierni odmawiają różaniec po arabsku… A mieszkająca obok kościoła rodzinka zaprasza nas na kawę. No bo jak by to było, żeby bez kawy… Chcą też koniecznie, żebyśmy spali u nich w domu, ale jakoś tłumaczymy, że w naszych namiotach też jest bardzo wygodnie 🙂 Tym bardziej, że wiemy, jak otworzyć drzwi do kościoła, wiemy, że pod świecznikiem obok ołtarza jest klucz do kuchni, łazienki i innych wygód… Po prostu Liban

Kolejnego dnia wspinamy się zboczami Gór Libańskich mając piękny, rozległy widok na Góry Antylibańskie, które oddzielają Dolinę Bekaa od Syrii. To nad nimi godzinami wyraźnie rozlegają się odgłosy strzelaniny. Syria.

Do Syrii tym razem nie pojedziemy. Za to Syria przyszła tutaj. Mnóstwo obozów uchodźców wzdłuż dróg, przy osiedlach i polach. Życie na dziś. Życie bez jutra. Życie wywrócone. Ale życie. Syryjczycy potrafią się śmiać. Próbują złagodzić surową obozową przestrzeń stwarzając namiastkę domu. Kwiaty, drobne ozdoby. Dzieci najszybciej nawiązują kontakt. Serce się ściska.

Liban liczy 4 mln mieszkańców. Przyjął 2 mln Syryjczyków…

W kraju zaczęły się poważne problemy z wodą, energią, miejscami pracy… Libańczycy mówią „Mamy ogromne problemy, ale ci ludzie nie mogą teraz wrócić do Syrii. Tam ich zabiją”

Liban liczy 4 mln mieszkańców. Przyjął 2 mln Syryjczyków…

Żaden z uchodźców nie dostanie obywatelstwa libańskiego, nawet gdyby zawarł małżeństwo. Uchodźcy nie dostaną pieniędzy, jeśli odmówią pracy (to zwykle najgorsze, ciężkie fizyczne prace na drogach, polach…). Widzieliśmy przy tych pracach nawet stare kobiety… Mówią: to lepsze, niż śmierć. I uśmiechają się… oczami pełnymi smutku.

Wszyscy mówią: Zachód obiecuje, że będzie pomoc dla Syryjczyków, którzy przesiedlili się do krajów ościennych. Obiecuje.

Liban liczy 4 mln mieszkańców. Przyjął 2 mln Syryjczyków. I pół mln Palestyńczyków. I pewnie przyjmie więcej. Kogoś to obchodzi?

Na przydrożnym straganie sprzedaje owoce dwóch młodych Syryjczyków. Owoce są smaczne, więc kupujemy i zjadamy na miejscu arbuza. Chłopaki są miłe. Zagadują. Rozmawiamy, trochę po angielsku, trochę na migi… Jak już sobie wyjaśniliśmy skąd kto jest i gdzie ta Polska leży i co my tu robimy, jeden się mnie pyta:

– Czy w Polsce mieszkają dobrzy ludzie?
– Tak… większość to bardzo dobrzy ludzie – zaskakuje mnie tym pytaniem
– Czy ja mogę dostać wizę do Polski?
– Nie wiem, być może – odpowiadam
– A pomożesz mi? – ta nagła zmiana oczu, które stały się pełne nadziei – one mówią więcej niż słowa

”Help me” wybrzmiało, a te oczy wciąż widzę… Czy mnie to obchodzi?

czytaj dalej

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments