przez Góry Annamskie do Laosu

W stronę Laosu jedziemy jak na huśtawce. Góra, dół, góra, dół. Znów jesteśmy na drodze Ho Chi Minha poprowadzonej przez niekończące się góry. Piękne, dzikie, niedostępne, porośnięte gęstą dżunglą. Czasem mijamy maleńkie wioski. Ludność tutejsza to wiele różnych plemion. Już na pierwszy rzut oka różnią się od Wietnamczyków – mają inne rysy twarzy, krępą budowę, mówią w innym języku. Żyją tu bardzo skromnie. Głównym zajęciem jest pozyskiwanie drzew cynamonowych, które gęsto porastają strome stoki. Kora cynamonowa suszy się porozkładana na drodze. Na głównej drodze.

dzieciaki w całym Wietnamie są bardzo przyjazne


Kolejny biwak spędzamy w dżungli, która wciąż jest aktywna, nie cichnie nawet na chwilę, zmienia tylko repertuar w zależności od pory dnia i nocy.
Zza gór właśnie wytoczyła się okrąglutka tarcza księżyca, który zagląda mi do namiotu. Dzięki temu wyraźnie widzę wszelkie wędrujące po tropiku i moskitierze pająki, świerszcze, mrówki różnych rodzajów, szybkie karaczany i mnóstwo innych mieszkańców tego świata… Dobrze, że dziś załatałam niewielką dziurkę w moskitierze namiotu, bo poprzedniej nocy wprowadziła mi się przez nią cała armia mrówek.
Wieczór parny, ciepły. Rano namiot mokry jakby go wyjąć z rzeki. Nie spadła kropla deszczu. Taką tu mamy saunę.


Jedziemy wzdłuż granicy z Laosem. Spokój, cisza. Piękne, wysokie, dziewicze góry. Jeden motocykl przejedzie na dwie godziny. Pewnie jutro przekroczymy granicę…

czytaj dalej

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments