Sabaudi, Laos

Lao Bao – dość spokojne przejście graniczne. Kilka km wcześniej trafiamy na targ bananów – przyjeżdżają tu z Laosu. To dobrze rokuje. Tymczasem to nie banany nas interesują, rozglądamy się za pączkami. No, przynajmniej za czymś co choć wygląda jak pączki – dzisiaj tłusty czwartek! Jak na zawołanie. Są! Pierwszy raz w Wietnamie. I smakują jak nasze. Lepiej, bo niespodziewanie.

Podczas odprawy paszportowej okazuje się że strona z danymi w moim paszporcie jest mocno naderwana – tutejsza wszędobylska wilgoć jakoś się tu dostała. Wietnamczycy kręcą głowami nad paszportem ale w końcu mnie przypuszczają. Laotańczycy podobnie. Mamy wizy, witaj Laosie! Parę metrów za granicą kolega łapie gumę, łatki nie trzymają w tym upale…

Spędzamy trochę czasu w małej knajpce zaraz za granicą. Wśród stolików buszują świnie, miejscowy kantor w postaci sprytnych kobiet załatwia nam lokalną walutę, za którą udaje nam się słono przepłacić. W tym upale chyba mózg mi się zlasował, żeby kupować pieniądze od lokalesów na granicy!


Zaglądamy na dworzec autobusowy. Wygląda na to, że autobusy w Laosie pełnią główną funkcję transportu towarów wszelakich. Też żywych. Drastyczne.
Ludzi też los nie oszczędza. Dziękujemy Bogu, że urodziliśmy się w Polsce. Nie po raz pierwszy dziękujemy. Buddzie też – spogląda ponad naszymi głowami. Widzi?

czytaj dalej

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments