Bejrut – tu kończy się libańska przygoda

Bejrut.
Miasto niespodzianek, kontrastów, zaskoczeń, ogromnej różnorodności i kolorytu.
Miasto kosmopolityczne. Miasto czarujące. Kulturalna stolica regionu.
Miasto pełne powojennych blizn, kolejny raz podnoszące się po mrocznych czasach.

Co krok widać tu domy z licznymi śladami po kulach, a starożytne ruiny przypominają burzliwą historię…

Wspomnienia wojny domowej z 1975 r i izraelskiego bombardowania w 2006 r są ciągle bardzo żywe, ale Libańczycy nigdy się nie poddają. Rosną nowe domy, powstają ambitne plany… Życie szczególnie intensywnie rozwija się w obliczu przeciwności.

Fenicjanie, Asyryjczycy, Babilończycy, Persowie, Grecy, Rzymianie, Arabowie, krzyżowcy, Egipcjanie, Osmańczycy, Francuzi i Brytyjczycy odcisnęli tu swoje piętno przez tysiące lat. Tu kościoły, meczety, ruiny antycznych świątyń mieszają się w krajobrazie miasta.

To w Bejrucie dziewczęta w spódniczkach mini chodzą po tych samych ulicach, co te w hidżabach.
Tu ubóstwo istnieje obok ekstremalnych bogactw, a chrześcijanie i muzułmanie żyją obok siebie.
Wysokie bloki podziurawione jak sito pociskami stoją pomiędzy nowoczesnymi, błyszczącymi apartamentowcami, które rosną na potęgę.

W podbejruckim Zuk Musbih mieszka John, który w ramach Coutchsurfing zaprasza nas do siebie i nie chce wypuścić w dalszą drogę, dopóki nie odwiedzimy Harissy, miejsca ważnego dla tutejszych chrześcijan, takiego odpowiednika naszej Częstochowy. A że czasu coraz mniej, pakuje nas do swojego mercedesa (cóż by innego) i zawozi na wysokie wzgórze z imponującą, wysoką ponad 60 m bazyliką.

To Sanktuarium Matki Bożej Pani Libanu. Każdego roku odwiedza je ok. 2 mln pielgrzymów, zarówno chrześcijan, jak i muzułmanów, którzy czczą Maryję, o której wspomina Koran. Muzułmanki przybywają do sanktuarium, aby prosić o łaskę macierzyństwa. Wszyscy wspinają się na potężną bazę, na której stoi dziewięciometrowy posąg Maryi.
Przy okazji, po raz kolejny przekonujemy się jak ważną postacią dla Libańczyków był i ciągle jest Jan Paweł II, którego pomnik stoi tuż obok bazyliki i przypomina o wizycie papieża w tym miejscu.

Co ciekawe, jak to w Libanie, tuż obok znajdują się kościoły innych wyznań, m.in. imponująca melchicka bazylika św. Pawła, wybudowana w stylu bizantyjskim.

Dzięki John, bez ciebie nasza libańska podróż byłaby niepełna…

Do Harissy można dojechać samochodem, ale można też kolejką gondolową z nadmorskiej miejscowości Dżunija.

INFO:

cena kolejki
tam i powrót: dorośli: 9.000 LBP, dzieci 5.000 LBP ; w weekendy odpowiednio: 11.000 LBP i 6.000 LBP
w jedną stronę: dorośli 5.500 LBP , dzieci 3.000 LBP ; w weekendy odpowiednio: 7.000 LBP i 4.000 LBP

Po odwiedzeniu Harissy i pożegnaniu Johna, ruszamy do centrum Bejrutu. Wjeżdżamy do miasta boczną, nadmorską drogą, praktycznie bez żadnego ruchu samochodowego, co przyjemnie nas zaskakuje. Sądzimy, że niebawem to się zmieni. I nie mylimy się. Bejrut to miasto, w którym rower jest kiepskim pomysłem na przemieszczanie się.

Każda dzielnica miasta ma inny charakter.

Zaglądamy do ormiańskiej Bourj Hammoud. Tu osiedliła się część Ormian po tureckim pogromie – pamięć wciąż żyje, choćby w dziesiątkach graffiti na murach domów.

Jeździmy po ruchliwych, głośnych zaułkach dzielnic szyickich, w których bacznie jesteśmy obserwowani, ale i uprzejmie traktowani. Tu życie pędzi na całego. I nie chce zdradzić swoich tajemnic, a aparatu fotograficznego zaleca używać „z umiarem” (a najlepiej wcale, jak radzą panowie z Hesbollachu i każą usunąć te, które przed chwilą zrobiłam)

Zachwycamy się centralnym „Down Town” z cudną mieszanką kościołów wszelkich wyznań, meczetów, starożytnych ruin, budynków rządowych, nowego targu wzorowanego na tradycyjnych sukach, nowoczesnych rzeźb i pomników.

Odwiedzamy modną Ashrafieh pełną kawiarni, restauracji, barów, winiarni, galerii sztuki. Zostajemy pod wrażeniem cudownego Muzeum Narodowego.

Jedziemy nadmorską promenadą w Raouché wzdłuż pięknych skalistych plaż z jednej strony, i nowoczesnych hoteli i apartamentowców zatopionych w cudnej roślinności, z drugiej. Docieramy też do malowniczej Skały Pigeon będącej jednym z symboli miasta.

Dwa dni mieszkamy w wysoko położonej dzielnicy Hasmieh z widokami na miasto połączonymi z serdecznością Georg’a i jego żony, którzy przyjęli nas pod swój dach, sprawili, że zakochaliśmy się całkowicie w libańskiej kuchni i wydłużyli listę ludzi z wielkimi sercami. Jesteście cudowni.
Wam i wszystkim Libańczykom, z którymi skrzyżowały się nasze drogi dziękujemy… Thank you, merci, szukram…

KONIEC

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments