Liban. I tyle wrażeń

Dopiero pierwsze dni podroży, a wrażeniami można by obdarzyć konkretny kawałek życia. Spotkania. Obrazy. Zapachy. Przyroda. Historia. Zdziwienia.

Z lotniska ruszamy na południe. Najpierw przez zatłoczone, gwarne dzielnice muzułmańskie Bejrutu – typowy rozgardiasz, hałas, pęd, ale i uśmiechy, pozdrowienia i zaproszenia. Na kawę, na wodę, na owoc, do rozmowy… Pierwsze wojskowe posterunki, uzbrojeni żołnierze, pojazdy opancerzone, zasieki. Morze, plaże, śródziemnomorska roślinność i… śmieci. Morze śmieci.


Kamal, rowerzysta, który w ramach Warmshowers gości nas u siebie pierwszej nocy. Długie rozmowy, libańskie przysmaki, tutejszy arak i polska cytrynówka, wymiana doświadczeń. Rady i żarty… „Tell me, when you need somethinhg”.


Ali – couchsurfer z Arab Salim, student – zaprasza do siebie i organizuje prawdziwe przyjęcie, na którym poznajemy kilka tradycyjnych libańskich dań z pyszną sałatką tabbuleh na czele. Poznajemy też rodzinę Alego, w tym dwie dziewczyny w tradycyjnych muzułmańskich strojach (wszyscy tu są szyitami), które nagle odzywają się po polsku… Do tego przedstawiają nam swojego wujka, Polaka z Radomska… Rozmowy nabierają tempa i trwają długo w nocy…


Kończymy chyba tylko dlatego, że kolejny dzień to jeden z najważniejszych dni w roku dla szyitów – ostatni dzień Ashury, święta obchodzonego dla uczczenia męczeńskiej śmierci Husajna, wnuka Mahometa. Przypomina mi to nieco obchody naszej Wielkanocy. Przeżywanie wydarzeń sprzed wielu lat jest niesłychanie intensywne i przepełnione emocjami. W tym rejonie połączone to jest z pełnymi dramaturgii zgromadzeniami, biczowaniem, samookaleczaniem… W większości innych krajów takie obchody są już prawnie zabronione. W Libanie też w wielu miejscach tradycja zmienia się przybierając inne formy – wiele osób tego dnia oddaje krew w specjalnie z tej okazji zorganizowanych medycznych punktach krwiodawstwa.

Chcieliśmy uczestniczyć w obchodach Ashury w Nabatija, gdzie przebiegają one w szczególnie intensywnej formie. Nie do końca się to udało – Hezbollah czuwał, mili panowie zatrzymali nas kilka km przed Nabatija i dokładnie nas prześwietlili – paszporty, zdjęcia, pytania, pytania, pytania… „Poradzili” nie kręcić się w okolicy, jechać objazdem i nocować pod dachem. Dobrze, że mieliśmy najbliższy nocleg zaplanowany u Alego. Sprawdzili.


Na pytania o możliwości noclegów nikt nie zostawia nas tu bez pomocy. Liban to dość gęsto zaludniony kraj, więc nie zawsze łatwo znaleźć miejsce na biwak. Raz jest to plaża przy rezerwacie przyrody koło Tyru (a więc nielegalnie, a na dodatek pod niezbyt czujnym okiem libańskich żołnierzy), raz placyk w górach przy niewielkiej restauracji, gdzie zaprasza nas jej właściciel, a ostatnio nowiutki park miejski, do którego z dumą wprowadza nas burmistrz miasteczka (a przy okazji przywozi zagubioną po drodze świeżo wypraną bieliznę Wojtka :-))


Jemy kolację, a nad głowami krąży i warczy izraelski dron. To samo podczas śniadania. I podczas drogi. Przepychanki pomiędzy tym krajami trwają, a historia wielu konfliktów i walk pokazuje, że niewiele trzeba, żeby nie tak stare rany na nowo się otworzyły.

Wczoraj dotarliśmy nawet do Mleety – muzeum Hezbollahu i historii wojen libańsko – izraelskich. Swą obecnością wzbudziliśmy spore zdziwienie wśród pracowników. Chyba nieczęsto mają gości z Europy. Faktycznie, nie słyszałam, żeby muzeum pojawiało się w programie wycieczek do Libanu. Jego lokalizacja też temu nie sprzyja – mieści się w górach na terenach kontrolowanych przez Hezbollah, zamieszkałych przez szyitów, niedaleko granicy z Izraelem i przez to uważanych za niebezpieczne. Po drodze sporo posterunków wojskowych i obserwacja przez Hezbollah. A same drogi prowadzące tu wąskie i kręte.
Muzeum zostało otwarte w 2010 roku. Jego zbiory to zdobyte wyposażenie czy broń izraelska, a także te używane przez Hezbollah. Muzeum jest nowoczesne, w sali audiowizualnej można obejrzeć film o historii walk o wolność kraju, a w otaczającym wzgórze lesie z autentycznymi schronami i tunelami urządzono ekspozycję mocno działającą na wyobraźnię. To właśnie Mleeta i cały masyw góry Safi stanowiły strategiczny punkt oporu podczas walk libańsko – izraelskich.
Naczelnym hasłem Mleety jest : „When the land speaks to the Heavens”.

W tym kraju wojna to wciąż świeża sprawa. Straszna bez względu na to, po której stronie barykady stoisz…

czytaj dalej

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments