W Recong Peo. Początki…

Mimo różnych niesprzyjających okoliczności dotarliśmy jednak w indyjskie Himalaje. Dziś, dokładnie 3 tygodnie od operacji wyrostka udało mi się przejechać prawie 60km. Właśnie biwakujemy wśród zarośli konopi indyjskich. Miejscowi dokładnie nam dzisiaj opowiedzieli kiedy i jak ich używać…

Jedziemy doliną potężnej rzeki Sutlej. Strome zbocza, liczne osuwiska, droga wykuta w skalach. Ja podjeżdżam trochę rowerem, a trochę autobusem. Choć po wczorajszych autobusowych atrakcjach zdecydowanie preferuję rower. Autobus objeżdżał okoliczne wioski wspinając się wąziutką kamienistą droga z niezliczoną ilością agrafek… Zakręty brał na dwa, trzy razy. A mijanki na milimetry. Żadnych barierek, a tylko oberwane fragmenty drogi kilkaset metrów nad przepaściami. Mimo, że wyprzedzaliśmy wszystkie inne pojazdy- nawet auto z kurczakami jechało ostrożniej, to i tak odcinek 100 km zajął nam 5 godzin. Kierowca to geniusz albo szaleniec! Po raz pierwszy zamykałam oczy podczas jazdy. Poza mną nikt w autobusie się nie przejmował – spali albo wesoło plotkowali. Moja sąsiadka z zapałem przez pół drogi dłubała w nosie i z zainteresowaniem oglądała wyniki. Usiłowała zagadywać dziwiąc się, że nie znam hindi tylko jakiś angielski. Częstowała mnie suszonymi morelami wyjmowanymi z kieszeni ręką, tą od nosa. Uśmiechałam się milo i ukradkiem chowałam morele w rękawie. Naprawdę, ludzie tu są przesympatyczni.

Jedna z wielu mijanek podczas jazdy do Recong Peo

Rower na dachu jakoś przeżył tą podróż, mimo że zahaczyliśmy parę razy o wystające konary drzew czy krzewów. Okazało się, że ja też przeżyłam i dochodzę do siebie w hotelu w Recong Peo. Reszta ekipy gdzieś walczy.

Recong Peo to niewielkie miasteczko położone na zboczach wysoko ponad dnem doliny. To tutaj trzeba się zgłosić, żeby otrzymać permit na wjazd do doliny Spiti. Usiłuję go załatwić dla wszystkich, niestety, indyjska biurokracja mnie pokonuje. Każdy musi stawić się tu osobiście, więc czekam aż reszta ekipy tu dotrze.

Z netem problem. W niektórych hotelach i knajpach niby jest ale faktycznie nie działa. Prądu też co chwilę nie ma. Oczywiście nikt się nie dziwi ani nie irytuje. Wszyscy chodzą z latarkami. Brak latarki skutkuje wpadnięciem w jedną z setek dziur na drogach i chodnikach, potknięciem się o jednego z tysięcy wylegujących się wszędzie psów albo nadzianiem na rogi wyłażących zewsząd krów… Nie mówiąc o autach, które nagminnie jeżdżą w nocy bez świateł.

W ramach testowania własnego organizmu jadę na lekko do starej buddyjskiej wioski położonej ok 600 m powyżej Recong Peo. Jazda jest rewelacyjna choć jakość dróg podobna do tych, które ledwo dzień wcześniej zaliczyłam do kategorii lekkiego horroru. Doprawdy nie wiem czemu:-) Z perspektywy siodełka rowerowego okazują się tym co lubimy najbardziej. Piękne rozlegle widoki – w dole głęboko wcięta dolina Sutleju, w górze ośnieżone turnie masywu Kaliash, wioski na stromych skalach, małe poletka, lasy sosnowo cedrowe, wodospady… Droga o dość przyjaznym nachyleniu, a na górze stara buddyjska świątynia w środku klimatycznej wioski. Kręcę z zapałem młynkami, a potem prowadzę sesję fotograficzną – „please, one photo” i jeszcze „one” i jeszcze… Tu wszyscy powinni być aktorami albo modelami. No i dzieciaki koniecznie chcą się karnąć. To nic, że rower za wielki – za to jakie foty! Uwalniam się wreszcie wymawiając się nadciągającym deszczem. A, no tylko jeszcze zanotować adresy, na które przysłać foty. Na szczęście mogę mailem. A na koniec piękny zjazd dziesiątkami serpentyn. Prawdziwe wakacje. Czemu mi się to wczoraj nie podobało? 🙂 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments