Trzy przełęcze jednego dnia: Col du Telegraphe (1566 m n.p.m.), Col du Galibier (2645 m n.p.m.) i Col du Lautaret (2058 m n.p.m.)
Najpiękniejsza z dotychczasowych przełęczy na Route des Grandes Alpes . Najbardziej wymagająca. Prawdziwie górska. Nie żadne tam zbiorowisko hoteli, knajp, sklepów i straganów z pamiątkami. Tylko góry i wiatr. No i kilku rowerzystów gratulujących sobie wzajemnie i szczęśliwych, że teraz już w dół… No i kilku motocyklistów siłujących się z wiatrem kto głośniejszy. No i kilka pań w bucikach na obcasie pozujących do zdjęć i uciekających do ciepłych samochodów.
czyżby załamanie pogody?
Tutejszy rejon ma ciekawą geologię
w tunelu szerokości zaledwie 4 m obowiązuje ruch wahadłowy! Kierują nim sygnalizatory świetlne i jest to najwyżej położona instalacja tego typu w Europie
zjazd z przełęczy na przełęcz
Biwak z widokiem na Park Narodowy Ecrins
65 km, 2120 m w górę. To chyba mój życiowy rekord przewyższeń jednego dnia. Chyba, ale nie jestem pewna 🙂 No bo tak bardzo przywiązuję wagę do różnych wyników i rekordów.
Dziś Col de l’Iseran (2760 m n.p.m) i Col de la Madeleine (1746 m n.p.m.)
Pierwsza na trasie przełęcz powyżej 2 tys. I najwyższa. Do chwili obecnej Col de l’Iseran to najwyżej położona przełęcz drogowa we Francji i w całych Alpach, przez którą wiedzie publiczna droga o nawierzchni bitumicznej. Na dodatek leży w sercu Parku Narodowego Vanoise, toteż wspinaczka na nią jest cudownym doświadczeniem mimo, że cały podjazd liczy 50 km. Za przełęczą nie koniec atrakcji – piękny kilkunastokilometrowy zjazd prowadzi prosto do najpiękniejszej wioski w rejonie Sabaudii, Bonneval-sur-Arc. Wiąże się z nią wspomnienie, kiedy to jechałam na narty autokarem i kierowca trzymając się ściśle do wskazówek nawigacji chciał właśnie tą przełęcz sforsować. Tymczasem droga przez Col de l’Iseran jest otwarta od początku czerwca do września! Kierowca nie słuchał uwag co niektórych pasażerów, że chyba źle jedziemy… Do momentu, gdy stanął przed śnieżną zaporą wysokości kilku metrów. Gdy spojrzeliśmy w górę to tylko zarys serpentyn rysował się nad głowami. Wszyscy wydali równocześnie takie „oooo..”
Dziś przełęcz sprzyjała podróżnym, słońce dogrzewało, świstaki dokazywały, górskie rośliny szalały różnorodnością. A dzieciaki i tak bałwana ulepiły…
80 km, 1200 m do góry. Z przełęczy zjechałam na 750 m n.p.m.. Ale nie ma się co martwić – jutro znów na 2650…
Trzy przełęcze przez dwa dni: Col des Saisies (1650 m n.p.m. ), Col de Meraillet (1605 m n.p.m. ), Cormet de Roselend (1968 m n.p.m. )
Dzień drugi (60 km i 1943 m w górę) i trzeci (60 km i 1280 m w górę) to
piękne etapy. I fantastyczne zjazdy z częstym hamowaniem „na zdjęcia”. I
biwaki tak jak to lubię – wysoko w górach, w okolicy jeziora Roselend i
pod Col de l’Iseran. Pogoda dopisuje wybornie…
Przestało padać, prognozy dobre, można ruszać na Route des Grandes Alpes, czyli „Drogę Wielkich Alp”. Początek nad Jeziorem Genewskim, koniec w Nicei. Trasa otwarta w roku 1937 ma rozmaite warianty, lecz w najbardziej klasycznej wersji liczy sobie 720 kilometrów i 15.713 metry przewyższenia za sprawą szesnastu przełęczy, z których pięć znajduje się na wysokości ponad 2000 metrów n.p.m. Prowadzą tędy najpiękniejsze odcinki Tour de France.
Więcej o całej trasie na jej oficjalnej francuskiej stronie
Dziś przejechane pierwsze dwie przełęcze: Col de la Colombière (1613 m n.p.m. ) i Col des Aravis (1486 m n.p.m. ).
Przewyższenia 1825 m, dystans 70 km. Widoki cudne. Jazda „miodzio”. Niewielu spotkałam sakwiarzy. Właściwie jednego tylko. Reszta wyprzedzała mnie na szosach, ultralight lub na elektrykach.
Dzień bazowy w Bonneville, a to z powodu przelewającego się wielogodzinnego deszczu, a to z powodu oczekiwania na resztę ekipy, która jutro przylatuje… Jest więc czas na małe podsumowanie.
Kilka krajów w kilka dni z bardzo subiektywnej perspektywy rowerowego siodełka.
1. NIEMCY + Prawie wzorowy porządek i organizacja + Cudna Saksonia i urocza Bawaria. + Rowerowe szaleństwo dzięki ogromnej sieci dróg i dróżek rowerowych – „Ordnung must sein” i tyle. Jeśli w pociągu są 3 miejsca na rowery i wszystkie zajęte, to czwarty nie pojedzie choćby go wielkiego bojtla wsadzić. Mogłam tylko pomachać w Dreźnie odjeżdżającemu pociągowi i zmienić zaplanowaną trasę… – Kiepski internet w miejscach publicznych – Opłaty za wszystko, co możliwe
do DreznaWzdłuż Łaby
CZECHY + Tanie, dobrze skomunikowane pociągi zabierające rowery „bez gadania” + Mnóstwo ciekawych rejonów, co sprawia, że trzeba się tam będzie znów wybrać 🙂 + Świetnie działające wi-fi w większości przestrzeni publicznych – Złe wspomnienia ciągle żywe. Jakoby 🙂
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
AUSTRIA + Nawet nie zauważyłam kiedy przyjechałam granicę, ale od razu swojsko i na luzie – Brak. No, mogłoby być taniej
LICHTENSTEIN + Górska perełka + Spokój, cisza, porządek, aż chciałoby się tu zamieszkać + Ciekawa architektura łącząca stare z nowym + Krajobraz – Ceny! – Czasem przerost formy nad treścią, czyli jak pospolitym rzeczom nadać wielką wartość (wystarczy dorobić historię i kilkakrotnie podnieść cenę)
Lichtenstein
SZWAJCARIA + Nieprawdopodobna organizacja przestrzeni (rozwiązania komunikacyjne są niesamowite – np na małym obszarze można zmieścić tyle dróg, bezkolizyjnych skrzyżowań i traktów o różnych przeznaczeniach działających jak w… szwajcarskim zegarku) + Krajobrazy + Sieć dróg rowerowych, które są wzorowo oznakowane i w większości bardzo ciekawie i bezpiecznie poprowadzone + Różnorodność – dwie całkiem inne Szwajcarie: „niemiecka” na wschodzie i „francuska” na zachodzie. I nie chodzi tylko o język, ale zwyczaje ludzi, budownictwo, charakter miasteczek, organizację przestrzeni. I sama nie wiem , która część bardziej mi się podoba. + Kierowcy czekający na czerwonym świetle wyłączają silnik. + Nikt tu mnie na drodze nie „strąbił” – Tutejsi kierowcy bardzo szybko jeżdżą. I samochody mają bardzo szybkie (na szczęście hamulce też dobre) – Ceny w sklepach zachęcają do bardzo przemyślanych zakupów (Lidl wydaje się najbardziej przystępny), a knajpki lepiej omijać szerokim łukiem. Neutralne (bo nie wiem, czy mi się to podoba, czy raczej nie :-): Ludzie życzliwi, ale na dystans. Za to pomogą zawsze, gdy ich o to poprosić. Gdy zapytałam o możliwość noclegu na terenie w pobliżu domu w górach, dostałam plac na namiot, łazienkę, dostęp do prądu. Ale propozycji choćby herbaty nie było. A gospodyni (bardzo miła zresztą) nie omieszkała zaznaczyć, że tu „my home is my castle”
WalenseeNad Zurychsee. Czas na kąpielbiwak w sadzieSzwajcariaszwajcarskie drogi rowerowe nie mają sobie równych
FRANCJA + Znowu w unii. To prawie jak w domu. + Klimatyczne miasteczka z dodatkowym kolorytem mieszkańców pochodzących z różnych stron świata – Brak oznakowań dróg rowerowych, czyli „radź sobie sam” – Dość swojsko wyglądający bałagan w wielu miejscach wokół 😉 – Wielu Francuzów nie mówi po angielsku. Tak całkowicie. Nawet dziewczyna w recepcji na campingu w bardzo turystycznym regionie
Przełom lipca i sierpnia to dobry czas na rower. Tym razem będą europejskie klimaty. Moim celem są francuskie Alpy, a w ich kierunku podjeżdżam częściowo pociągami, a częściowo na rowerze.
Lubię zaczynać daleką podróż spod domu
Polskie pociągi zazwyczaj dają radę, jeśli chodzi o przewóz rowerów
Pociągi: Tychy – Katowice – Wrocław – Węgliniec. Rowerem do Goerlitz. Pociągiem za Drezno (w planie było do Weinheim koło Frankfurtu, ale nie wszystkie plany „da się” zrealizować). Z okolic Drezna rowerem piękną rowerową drogą wzdłuż Łaby, przez Saksońską Szwajcarię do Czech. Pociągami z Decina do Cheba. I znów rowerem przez granicę do Niemiec. Ostatni etap pociągami przez Bawarię do Memmingen. Uff teraz tylko rower:-). I przez Bawarię do Jeziora Bodeńskiego.
Polskę opuszczam w Goerlitz
Wzdłuż Nysy
Goerlitz
obiad podróżnika rowerowego
Dworzec w Dreźnie. Mój pociąg robi pa, pa i odjeżdża beze mnie
Drezno
Biwak nad Łabą (Elbą)
Biwak nad Łabą
Saksońska Szwajcaria
Saksońska Szwajcaria, pogranicze Niemiec i Czech
Decin nad Łabą
Pierwszy biwak w Bawarii. okolice Memmingen
Jazda przez pełną uroku Bawarię
Bawaria
zaskroniec
Wangen im Allgäu
Wangen im Allgäu
Wangen im Allgäu
Wangen im Allgäu
Wangen im Allgäu
stary drewniany zabytkowy most
na moście (w moście?)
dzika jabłoń z pysznymi soczystymi owocami zaopatrzyła mnie w witaminy na kilka dni 🙂
Jezioro Bodeńskie to jeden z punktów trasy, który był „must see”. Dlaczego? No, bo to legendarne już niemal Jezioro z niedzisiejszego już zupełnie Dygata. Może bardziej na czasie było ze 20 lat temu, kiedy to kupiłam mapę okolic, planując tu jakiś wyjazd. Gdy się mapie przyjrzałam dokładniej, stwierdziłam, że rejon jest bardzo turystyczny, zabudowany i pełen zatłoczonych kurortów. Od tamtej pory mapa leży nieużywana. Aż wreszcie, trochę „przy okazji” postanowiłam skonfrontować moje wyobrażenia. Miła niespodzianka. Wcale nie jest tak źle. Znalazłam sporo spokojnych miejsc, sympatycznych plaż i kąpielisk. Kąpiel w Bodensee zaliczona:-). Wokół jeziora prowadzi spokojna droga rowerowa. Mijają mnie na niej ciekawi ludzie, a ja mijam ciekawe historie. I niepostrzeżenie wjeżdżam do Austrii, a parę chwil później do Szwajcarii.
Pierwszy widok na jezioro Bodeńskie
Jez. Bodeńskie. Strona niemiecka
Jez. Bodeńskie
Jez. Bodeńskie
Jez. Bodeńskie
podróżników rowerowych spotykam tu wielu
Jezioro Bodeńskie
zasnął czekając na zmianę światła na zielone
Dalej wzdłuż Renu do cudownego, cichego Lichtensteinu i przez Szwajcarię ze wschodu na zachód klucząc i starając się wybierać jakieś optymalne drogi, aby na czas dotrzeć do Genewy.
Pierwszy szwajcarski biwak nad Renem
Ren i Alpy
Trójstyk: Szwajcaria, Austria, Lichtenstein
wędrówka wzdłuż Renu
wędrówka wzdłuż Renu
Stary most na Renie
stary most na Renie
Vaduz – stolica Lichtensteinu
Vaduz – stolica Lichtensteinu
Vaduz – stolica Lichtensteinu
Vaduz – stolica Lichtensteinu
Vaduz – stolica Lichtensteinu
Lichtenstein
Lichtenstein
średniowieczny zamek Burg Gutenberg w Balzers (Lichtenstein)
Churfirsten
Churfirsten i Walensee
przepięknie poprowadzona ścieżka rowerowa wzdłuż Walensee
dla rowerów osobny tunel
na czym się da…
…w stronę Obersee
Pogoda tropikalna, a od czasu do czasu trafiam na gwałtowne burze. Szczególnie intensywna była ta w okolicach Lozanny. To był prawdziwy chrzest bojowy dla mojego malutkiego namiotu. Przeszedł go bez strat mimo, że nie rozbiłam go zbyt dobrze, bo oczywiście stawiałam go w ostatnim momencie podczas nagłej wichury…
burzowo
a po burzy…
poranek
W Lozannie zeszło mi parę godzin. Piękne miasto, cudnie położone, ale jego zwariowane (o przepraszam, wymyślone ze szwajcarską precyzją) ciągi komunikacyjne będą mi się jeszcze chyba śniły czas jakiś. Bez nawigacji nie wyjechałabym z tego labiryntu w 3d jeszcze długo…
zjazd do Lozanny
Lozanna
Lozanna
Lozanna
Lozanna
Lozanna – katedra
Lozanna – katedra
Lozanna – ratusz
Siedziba Komitetu Olimpijskiego w Lozannie
Za to droga rowerowa nad Jeziorem Genewskim – bajka, więc spokojnie można podążać w stronę Genewy (tylko burze wciąż straszą)
Jezioro Genewskie
Saint-Prex – średniowieczna perełka
Saint-Prex
Jez. Genewskie
szwajcarski region winny
Chateau de Nyon
a nad Jeziorem Genewskim
potężne drzewo – drogowskaz wskazuje drogę na biwak
świetny szwajcarski biwak
Saint-Prex
Nawet Szwajcarom zdarza się wpuścić rowerzystę w maliny. Oznakowania drogi rowerowej doprowadziły mnie w ślepy zaułek. Trzeba było szukać objazdu
To danie pełne smaków i aromatów jest kwintesencją tajskiej kuchni. To w zasadzie potrawa jednogarnkowa, przygotowywana w woku albo na dużej patelni. W Tajlandii można ją zjeść w każdej restauracji i na niemal każdej uliczce w kulinarnych centrach miast. Uwielbiam patrzeć jak na moich oczach w parę chwil powstaje to danie. Ja takiego mistrzostwa nigdy nie osiągnę, ale i tak przygotowanie „pad thai’a” sprawia mi ogromną frajdę. Nie mówiąc o jedzeniu 🙂
pad thai z owocami morza na plaży na Phuket smakował wybornie
Składniki (na 2 solidne porcje)
Sos tamaryndowy:
2 łyżki (płaskie) pasty tamaryndowej lub 1 łyżeczka koncentratu (ostatecznie można go zastąpić sokiem z cytryny)
2 łyżki sosu rybnego (ew. sos sojowy w wersji wegetariańskiej)
2 łyżki soku z limonki
40 g cukru palmowego lub brązowego
1 łyżka sosu sriracha 49% papryczki (UWAGA: to jest opcja ostra, mała łyżeczka też będzie ok) (sos sriracha można zastąpić pastą chili ew. chili suszonym lub świeżym)
Makaron z dodatkami:
150 g makaronu ryżowego, o szerokości 5 mm, a najlepiej 10 mm
100 g tofu
2 łyżki oleju ryżowego + 1 łyżka
2 ząbki czosnku
1 szalotka
10 krewetek, obranych i oczyszczonych
2 małe jajka, lub jedno duże
1 szklanka kiełków fasoli mung
3 dymki
4 łyżki orzeszków ziemnych, prażonych i niesolonych
Przygotowanie:
1. Wszystkie składniki sosu umieścić w garnuszku i zagotować aż cukier się rozpuści. Odstawić z ognia.
2. Makaron zalać ciepłą wodą (nie gorącą!). Pozostałe składniki przygotować w miseczkach, żeby były pod ręką. Tofu pokroić w jednocentymetrową kostkę. Szalotkę posiekać w piórka, czosnek pokroić w plasterki. Dymkę i orzeszki posiekać.
3. Na dużej patelni lub woku rozgrzać olej ryżowy. Wrzucić tofu i smażyć, aż stanie się chrupiące, dodać szalotkę, zrumienić ją, potem dodać także krewetki. Smażyć minutę. Dodać czosnek – smażyć go 20 sekund. Odcedzić dobrze makaron ryżowy, wrzucić go na patelnię. Zwiększyć moc palnika i upewnić się, że jest odpowiednio nagrzana. Jeśli patelnia nie będzie wystarczająco gorąca makaron nie zaabsorbuje sosu i będzie w nim “pływać”. Dodać do makaronu łyżkę sosu, przemieszać i wlać resztę.
4. Zrobić miejsce na patelni przesuwając makaron na bok. Rozgrzać 1 łyżkę oleju i usmażyć na nim jajka, po wbiciu odczekać kilka sekund, a następnie przemieszać jak przy smażeniu jajecznicy. Następnie wymieszać jajka z makaronem i skosztować czy jego struktura jest wystarczająco miękka i ciągnąca. Jeśli nie, dodać 1 – 2 łyżki wrzątku i chwilę podgotować. Dodać dymkę, kiełki fasoli mung i orzeszki ziemne, pozostawiając trochę do dekoracji. Dobrze wszystko wymieszać.
5. W Tajlandii „pad thai’a” podaje się z połówką limonki, garstką orzeszków ziemnych, cukru trzcinowego i kiełków fasoli mung, wszystko do smaku i z możliwością doprawiania na talerzu według własnych preferencji.
pad thai
UWAGI:
W pad thai ważna jest równowaga smaków: kwaśnego, słodkiego, słonego i umami – to niełatwe do osiągnięcia, dlatego każdy indywidualnie może sobie potrawę przyprawić już na talerzu
Trudno jest przyrządzić więcej niż dwie (trzy małe) porcje pad thai naraz. Zbyt duża ilość makaronu nie ogrzewa się równomiernie – możemy skończyć z częścią makaronu zupełnie nieugotowaną, a częścią rozgotowaną. Jeśli macie większą liczbę gości, proponuję gotować dwie lub trzy porcje naraz. Nie zaszkodzi zapytać przy tym o preferencje smakowe gości – ostro, słodko, a może słono. Jeśli wszystkie produkty mamy pod ręką, przygotowanie pad thai zajmuje kilka minut.
O tym, że Tajlandia słynie z pysznej kuchni nie trzeba nikogo przekonywać. Ani o tym, że rowerowy podróżnik ceni sobie dobre jedzonko. Nie mam pojęcia tylko, dlaczego ten doskonały deser tak późno zwrócił moją uwagę. Dopiero podczas pobytu na Phuket, gdzie kończyła się długa rowerowa przygoda z Azją Południowo – Wschodnią. I jak to się w ogóle stało, że ostatniego dnia pobytu właśnie się na niego skusiłam?
W niewielkiej budce, a właściwie straganie niedaleko plaży ustawiła się kolejka ludzi. A ja akurat zgłodniałam po kilkugodzinnym snoorkowaniu. Zajrzałam więc, co „budka” serwuje… Ryż? Znowu ryż… ale zapach był kuszący, więc postanowiłam spróbować i już po chwili siedziałam na brzegu morza z solidną porcją ryżu z mango. Ale jak to smakowało!!!
sticky rice z mango na tajskiej plaży smakuje najlepiej
Najnowsze komentarze