Gra w zielone


Kapitalny etap naszego rowerowania. Jazda przez dżunglę drogą, na której przez 50 km nie pojawił się żaden samochód. Noc z nieustającym koncertem mieszkańców dżungli- krzyki małp, ptasie śpiewy, cykające owady. Nad głowami łódka księżyca w gwiezdnym morzu. O świcie rzeki mgieł przelewające się między górami. Wschód słońca wyznacza początek zielonego spektaklu.
Ruszamy wcześnie, bo czeka nas ponad tysiąc metrów przewyższeń na stromych ściankach, a dzień zapowiada się upalnie. Na przełęcz docieramy idealnie przed największym gorącem. Podczas zjazdu termometr pokazuje ponad 50 stopni w słońcu. W cieniu tylko 37…😀

Droga przez Park Phong Pha


Przez dżunglę

Dookoła fantastyczne góry i prawdziwa dzika, niczym nietknięta wietnamska dżungla. W tysiącach odcieni zieleni! Fascynuje potęgą, silą, ogromem. Setki, a właściwie tysiące gatunków roślin atakują swą ekspansywnością, włażą jedna na drugą, zasiedlają każdy chwilowo wolny teren, walczą o światło strzelając ponad pozostałych. To prawdziwa walka. Obserwujemy to z niedowierzaniem… Podobnie jak dziesiątki różnobarwnych motyli – tu przyroda poszła na całość !

Przez dżunglę
Przez dżunglę

czytaj dalej

Park Narodowy Phong Nha i największa jaskinia świata

Wjeżdżamy do Parku Narodowego Phong Nha

Park Narodowy Phong Nha. Cudo wpisane na listę UNESCO. Krasowy charakter okolicznych wzgórz na „dzień dobry” wywołuje okrzyki zachwytu. Teren obfituje w potężne jaskinie z fantastyczną szatą naciekową. To tutaj jest największa na świecie jaskinia – Son Doong. Jedna z komór ma długość 5 km i wys 200 m!!! Wstęp możliwy tylko w zorganizowanej 5dniowej ekspedycji za niebagatelną kwotę 3 tys dolarów. A i tak chętnych jest więcej niż wydawanych zezwoleń w liczbie 220 rocznie. Trochę więcej o jaskini Son Doong.


Mimo, że od otworu wyjściowego dzielił nas zaledwie kilometr, to niestety musieliśmy obejść się smakiem i zadowolić się innymi jaskiniami 🙂 Odwiedziliśmy tylko dwie z ogromnej ich ilości. Najpierw jaskinia Phong Nha – tu dostęp możliwy tylko łodziami, za to potem można całkiem swobodnie zaglądać w każdy zakamarek. A warto.

Otwór jaskini Phong Nha
Jaskinia Phong Nha

Kolej na niezwykle piękną, potężną Paradise Cave. Zaniemówiliśmy z zachwytu. Nawet spore ilości ludzi, długi czas dotarcia do otworu, niezbyt dobre oświetlenie nie zepsuły efektu. A udostępniona jest tylko niewielka część jaskini. Całość ma długość ok 31 km… CUDO.

Paradise Cave
Paradise Cave
Paradise Cave
Paradise Cave
Paradise Cave

czytaj dalej

Świnia zadowolona z życia, czyli szczęśliwego Nowego Roku!

W Wietnamie nadszedł Nowy Rok, który wg kalendarza chińskiego jest Rokiem Świni. A wiadomo tu wszystkim, że Świnia umie cieszyć się codzienną egzystencją, wygodą i zmysłowymi przyjemnościami. Do tego jest tolerancyjna, współczująca i hojna, a rozpoczynający się właśnie rok pod jej patronatem to czas przyjaznych wibracji, pomyślności i spełnienia. Świetny czas na urodzenie dziecka. Tym większa więc radość wokół.
Tutaj to najważniejsze święto intensywnie obchodzone przez trzy dni. Jeszcze dłużej trwają przygotowania do niego. Przypominają to, co dzieje się u nas przed Świętami Bożego Narodzenia. A więc jeszcze większa niż zwykle (co wydaje się niemożliwe) gorączka zakupów, dekoracji, przygotowań… I nawet na jeden wieczór Wietnam posprzątali. Od frontu i na głównych ulicach. Co prawda rano było tak samo brudno jak zwykle, za to dzięki świętom jest zdecydowanie ciszej na ulicach. My też świętujemy czyli jeździmy niewiele, za to zwiedzamy zdecydowanie więcej.

Noworoczne dekoracje
Zakupowe przedświąteczne szaleństwo w Hanoi

Po Nowym Roku zaczynają się tutejsze wakacje. Mnóstwo ludzi wyjeżdża na urlop, podróżuje, odpoczywa. Bilety kolejowe wyprzedane na dwa tygodnie na przód. A mieliśmy plan, że właśnie pociągiem nadgonimy nieco straconego czasu. Nic z tego.
Na szczęście udało nam się złapać ostatni tego roku autobus wyjeżdżający z Hanoi na południe (za to super wygodny i cały dla nas) i dzięki temu Nowy Rok przywitaliśmy w miasteczku Dong Hoi. To pierwszy punkt leżący na naszej zaplanowanej, właściwej trasie.

Autobus relacji Hanoi – Da Nang. Leżące kanapy zapewniają wygodną podróż nawet jeśli trwa wiele godzin
Witamy Nowy Rok wspólnie z mieszkańcami Dong Hoi

czytaj dalej

Oblicza Wietnamu

Powitał nas radosny (?) wietnamski socjalizm


Początek wyjazdu, a Wietnam prezentuje nam tak różne swoje twarze (i mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec).
Zaczęło się od wielkiego kotła pełnego hałasu, ruchu, gwaru, rzek pojazdów i spieszących ludzi, nowych zasad ruchu drogowego i nowych sposobów konwersacji.

Na ulicach Hanoi niedługo będą godziny szczytu

W tym świecie trzeba działać szybko (bo czas to pieniądz), mieć oczy dookoła głowy, ale na pomoc można liczyć w każdej chwili. Jak choćby wtedy, gdy chciałam kupić baterię do licznika rowerowego. Sprzedawczyni ze sklepu, w którym pytałam o baterie błyskawicznie zawiozła mnie swoim skuterem tam, gdzie baterie były, zaczekała i odwiozła z powrotem 🙂 . Chwilę potem nie zauważyłam chłopaków, których zasłonił jakiś samochód, minęłam ich i wyjeżdżałam za miasto. Kilkaset metrów dalej wyprzedziła mnie dziewczyna na motorze, zatrzymała się i coś do mnie wykrzykiwała. Przy pomocy translatora w smartfonie z przejęciem tłumaczyła, że „dwaj biali mężczyźni zostali w miasteczku”. Radośnie się roześmiała, gdy zawróciłam rowerem i pomachałam w podziękowaniu.

Ten świat nie jest piękny jak w folderze turystycznym. Drogi są dziurawe, z budynków sypie się tynk, bo wilgoć to skuteczny hodowca grzyba, a ludzie nie wyglądają na majętnych. Ale za to jest tak barwny swoją różnorodnością i tak zaskakujący, że wciąż nam go mało. To świat małych wiosek i głośnych miasteczek, pól uprawnych, rozlewisk, kanałów i rzek… I mnóstwa owoców… I ulicznych garkuchni wabiących zapachami i nieznanymi potrawami… Tu odkrywamy thai tai (niby śliwkę o smaku gruszki) poczęstowani przez mnicha w klasztorze buddyjskim, bo sami byśmy nie wpadli na to, że ten niepozorny owoc może tak świetnie smakować. Tu zajadamy dania tak inne od naszych przyzwyczajeń, a jednocześnie tak bardzo smaczne… Tu walczymy o życie na każdym skrzyżowaniu, głuchniemy prawie od klaksonów i chrypniemy od wykrzykiwania odpowiedzi na pozdrowienia …

Wjeżdżamy do Hanoi
Z okazji zbliżającego się Nowego Roku (kalendarz chiński) wszyscy kupują drzewka pomarańczowe
Świeże mięsko


I nagle: Wietnam z pocztówki – wyspa Cat Ba ze spokojnymi plażami, ośrodkami, hotelikami i pięknym krajobrazem. Udogodnienia dla turystów i… ceny niewietnamskie.
Wystarczy wjechać jednak w środek wyspy, aby faktycznie poczuć się jak w raju – nareszcie prawdziwa cisza, cudna przyroda Parku Narodowego i… biwak w mandarynkowym gaju…

Wyspa Cat Ba na słynnej zatoce Ha Long
W mandarynkowym gaju na wyspie Cat Ba

Wietnamczycy. Drobni, silni, serdeczni, hałaśliwi, szybcy, niezwykle pracowici. Wciąż gdzieś pędzą, wciąż coś robią.
Nie ma bezruchu, nie istnieje spokój. Co chwilę ktoś nas zaczepia i mimo nieznajomości angielskiego chcą nas o wszystko wypytać, przyjrzeć się z bliska, dotknąć… Uśmiechy to ich znak rozpoznawczy, serdeczne powitania mkną naprzeciw nam i gonią nas, gdy odjeżdżamy…
Dziś jedziemy lokalnymi drogami podglądając życie małych miasteczek i wiosek, krążymy wokół ryżowych poletek i bananowych zagajników.
Ryż to dopiero temat. Uprawa jest niesamowicie wymagającą, ciężką pracą. Wielki szacunek dla tych, którzy się tym zajmują…

Ryż
Ryż
Mechanizacja? Jeszcze długo nie…

czytaj dalej

Lecimy do Wietnamu. Z przygodami

Zaczynamy nową przygodę. Pierwszych wrażeń tym razem dostarczyły nam linie Qatar Airways, dzięki którym poczuliśmy się niczym Tom Hanks w „Terminalu”. Godziny spędzone na lotnisku w Doha bez bagażu, dokumentów i jedzenia, za to w poczuciu dziwnego odbijania się od ścian tutejszego terminalu z uśmiechającymi się pracownikami tegoż.

Lotnisko w Doha, stolicy Kataru

Z przyczyn niezależnych od nas zmieniono nam lot do Wietnamu, ale „ktoś” całkowicie o nas zapomniał podczas przebukowywania biletów. Tak długo, jak byliśmy grzeczni i uprzejmi „nie dało się” nic załatwić, dopiero awantura, straszenie konsulem i „wchodzenie na ambicje” ponoć „najlepszej linii lotniczej na świecie” poskutkowało. Dostaliśmy nowe bilety, oddano nam dokumenty i zaproszono do lotniskowego baru z kuponami obiadowymi.

Na koszt Qatar Airways

Mogliśmy się już cieszyć,  że lecimy do Wietnamu. Co prawda wylądowaliśmy ok 800 km na północ niż było w planie. Zamiast do Da Nang Qatar Airways dostarczyły nas do… Hanoi.

Lotnisko w Hanoi. Rowery złożone, ekipa gotowa na wszystko

No ale w końcu plany są po to by je zmieniać. Dzięki temu w ekspresowym tempie zwiedzamy Hanoi i w nieco wolniejszym z niego wyjeżdżamy.

Hanoi. LE-NIN

czytaj dalej

„Zaginione królestwo” Monika Warneńska

Książka dla ciekawych historii niezwykłego, nieistniejącego dziś królestwa Czampa. To dzięki niej ruiny potężnego sanktuarium Czamów, My Son stały się jednym z moich ważniejszych celów podróży przez Wietnam. I dzięki tej książce nie była to taka zwykła „kupa kamieni”.

Państwo Czamów istniało od II do XVI wieku na terenie środkowego Wietnamu. Autorka, znana dziennikarka, zafascynowana bogactwem kultury Czampy śledzi z zapałem byłych i obecnych jej mieszkańców rozrzuconych po całym świecie. Przedstawiono również prace archeologiczne i konserwatorskie prowadzone przez polskich uczonych na terenie Wietnamu

Czosnkowe chlebki NAAN

Chlebki naan to puszyste, smakowite dodatki do wielu dań w Indiach i wielu innych regionach Azji. Spożywane solo, z masłem, jako dodatek do zup, mięs i warzyw. Podaje się je z pastą z ciecierzycy, zastępują sztućce przy spożywaniu curry, zapieka się w nich kozi ser. W Pakistanie dodaje się do nich orzechy i rodzynki a w Birmie podaje do porannej kawy.

Oryginalnie pieczone są w specjalnych piecach tandoori, w których chlebki pokrywają się rumianymi pęcherzykami, ale zwykły piekarnik też daje radę. A nawet patelnia z grubym dnem.

SKŁADNIKI

  • 320g mąki pszennej (2 szklanki niepełne)
  • 1 łyżeczka soli
  • 2 łyżeczki suszonych drożdży (lub 15 g świeżych)
  • 0,5 szkl ciepłego mleka (ew wody)
  • (1 łyżeczka nasion czarnuszki)
  • 2 łyżeczki suszonej kolendry – opcjonalnie
  • 4 czubate łyżki jogurtu naturalnego
  • 1 łyżka oliwy
  • 2 łyżki klarowanego masła – roztopionego
  • 2 ząbki czosnku 

PRZYGOTOWANIE:

  • W miseczce dokładnie wymieszać mleko z drożdżami i cukrem, odstawić na 15 minut.
  • W drugiej misce wymieszać mąkę z solą, i częścią czarnuszki (1/4)
  • Dodać jogurt, mleko z drożdżami i olej, a następnie ugniatać przez kilka minut aż ciasto będzie jednolite i gładkie (można mikserem hakami do ciasta drożdżowego).
  • Uformować kulę, umieścić w naoliwionej misce, przykryć ściereczką i odstawić do wyrośnięcia na około 45 minut do 2 godzin, lub do czasu aż podwoi swoją objętość. 
  • Piekarnik nagrzać do 230st C – termoobieg, razem z blaszką (ma się nagrzać)
  • Ciasto przełożyć na powierzchnię lekko posypaną mąką i podzielić na 8 -10 części i uformować kule. Rozgniatać je na kształt łezki o grubości 5-8mm (płaski chlebek, z nieco grubszym brzegiem).
  • Układać je na blasze z piekarnika wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.
  • Rozpuścić masło i wycisnąć czosnek – wymieszać z rozpuszczonym masłem.
  • Każdy z chlebków obficie smarować masłem czosnkowym, posypać resztą czarnuszki.
  • Umieścić placki w piekarniku i piec przez kilka minut aż urosną, zrobią się puszyste i lekko zbrązowieją na wierzchu (7-12 minut)        

W drodze przez himalajskie przełęcze

Cóż za wspaniała podróż! Dotarliśmy do Leh – połowa drogi za nami. Całe szczęście, że nie posłuchałam lekarzy:) Zdecydowanie wyjazd the best. I dla mnie bardzo trudny (tego akurat się spodziewałam) i bardzo ekscytujący (że aż tak, to się nie spodziewałam…). Wczoraj w klasztorze Thiksey spotkaliśmy Robba. To jego książka „Tysiąc szklanek herbaty” stała się tym powodem, który przypieczętował decyzję, aby ruszyć do Azji Centralnej. Taki duży świat, a taki mały…

Nieoczekiwane spotkanie z Robbem Maciągiem, autorem książki „Tysiąc szklanek herbaty”.

Jutro się regenerujemy, a pojutrze atakujemy najwyższą dostępną komunikacyjnie przełęcz drogową na świecie – Khardungla 5359 m n.p.m. (Najwyższą wg miejscowych. Faktycznie to miano przysługuje innej, położonej w Tybecie przełęczy). Ale i tak wysokość, na którą mamy się wspiąć, robi ważenie. Trzymajcie kciuki:-)
Mamy już za sobą dwie przełęcze powyżej 5 tys i kilka nieco niższych. W tym na jedną z nich wjeżdżaliśmy w burzach gradowych – oj, działo się…

Baralacha La
Baralacha La
Taglang La


Krajobrazy zapierają dech w piersiach, ludzie uśmiechnięci i życzliwi, rowery jakoś wytrzymują nasze ekscesy – jakoś, bo bez awarii się nie obyło – pęknięta oś w kole Krisa, starte kilka kompletów klocków hamulcowych, pęknięty mój bagażnik (połatany znalezionym na drodze drutem daje jak na razie rade), zgubionych ileś tam śrub i nakrętek….